Zawsze mówiłam, że prawi i sprawiedliwi to sami awanturnicy, zawistnicy i oszołomstwo wszelkiego rodzaju dziwaków i ludzi, którym ciężko jest się dogadać.
"Jeszcze miesiąc temu w pis brylowały gołębie: Paweł Poncyljusz i Joanna Kluzik-Rostkowska. Dziś wrócił taliban.
Traktowali nas jak bydło! – huknęła posłanka Marzena Wróbel. – Podczas wizyty prezesa w Radomiu kazali mi się odsunąć, żeby nie było mnie widać w kadrze – skarżyła się podczas ostatniego posiedzenia klubu PiS przed drugą turą wyborów prezydenckich. Omawiano na nim współpracę sztabu Jarosława Kaczyńskiego z parlamentarzystami. Głos Wróbel nie był odosobniony – na Joannę Kluzik-Rostkowską, Pawła Poncyljuszai Adama Bielana, których zresztą nie było na sali, gromy rzucało kilkunastu posłów kojarzonych z frakcją twardogłowych, nazywaną „talibanem".
Każdy z mówców zbierał brawa i każdy powtarzał z grubsza te same zarzuty: jesteśmy traktowani przez sztab jak mięso armatnie, potrzebują nas tylko do rozdawania ulotek, nie słuchają naszych pomysłów, a naszym zdaniem zwycięstwo może dać tylko powrót do sprawy Smoleńska. Żale nic nie pomogły. Relacje między sztabem a posłami nie zmieniły się do końca kampanii, o katastrofie wciąż mówiono niewiele.
Dziś jest czas rewanżu. Wybory przegrane, sztabowcy już nie wypychają z kadru Marzeny Wróbel, z mediów zniknęli Kluzik-Rostkowska i Poncyljusz. Zamiast nich brylują: Antoni Macierewicz i Jolanta Szczypińska. Dwa najważniejsze stanowiska – wicemarszałka Sejmu i szefa klubu – mają objąć przedstawiciele „zakonu PC", czyli grupy najwierniejszych towarzyszy prezesa Kaczyńskiego – Marek Kuchciński i Mariusz Błaszczak. PiS-owska krew z krwi. Wróciła też sprawa katastrofy smoleńskiej, PiS powołał zespół Macierewicza do wyjaśnienia jej przyczyn.
Prezesa się nie karze
Pierwszy sygnał do odwrotu sztabowcy dostali 4 lipca. I nie chodzi nawet o wystąpienie podczas wieczoru wyborczego, w którym Jarosław Kaczyński zadeklarował powrót do sprawy katastrofy Tu-154. Ważniejsze wydaje się to, co szef PiS powiedział swoim współpracownikom kilka minut wcześniej w saloniku na piętrze. – Musimy teraz walczyć o prawdę o Smoleńsku. Jeśli komuś się to nie podoba, to trudno – rzucił. To o tyle ważne, że słuchali go głównie sztabowcy, czyli zwolennicy łagodnego kursu, którzy sprawę katastrofy omijali w kampanii szerokim łukiem.
Sejm, kilkadziesiąt godzin później. Po aksamitnej retoryce z kampanii, w której politycy PiS nazywali Donalda Tuska mężem stanu i śpiewali hipisowskie piosenki, nie ma już śladu. Grzegorz Schetyna właśnie został wybrany na marszałka Sejmu i odbiera owację na stojąco od klubów PO, PSL i SLD. W ławach PiS wstaje tylko jeden poseł – Zbigniew Girzyński. Reszta klubu patrzy na niego jak na wariata. Parę minut później, gdy Schetyna odbiera kwiaty od partyjnych kolegów, na sali pojawiają się wydruki z imiennymi wynikami głosowania. Jeden z nich trafia do rzecznika dyscypliny w PiS Marka Suskiego. Okazuje się, że z zarządzonej przez niego dyscypliny przeciw Schetynie wyłamało się aż 36 posłów: część się wstrzymała, a część w ogóle nie wzięła udziału w głosowaniu. Suski demonstracyjnie wyjmuje z teczki komputer i jeszcze podczas głosowań celebruje wypisywanie wniosków o kary dla niezdyscyplinowanych: po 500 zł dla każdego. Napotyka jednak nieprzewidziany problem, bo w głosowaniu nie uczestniczył Jarosław Kaczyński. – I co? Wypisał pan dla niego wniosek? – pytamy Suskiego. – Nie, bo ja jestem rzecznikiem dyscypliny klubu, a nie prezesa. Poza tym prezes jako najważniejszy organ partii sam może się zwolnić z dyscypliny – odpowiada zadowolony.
Całość plus więcej pod tym linkiem - http://www.wprost.pl/ar/203308/Czas-talibanu/?O=203308&pg=1